środa, 21 sierpnia 2013

Tekst z katalogu

Wystawa fotomontaży Doroty Jeśmontowicz-Pawlickiej -  Tekst z katalogu - Krzysztof Szymoniak


Wystawa fotomontaży Doroty Jeśmontowicz-Pawlickiej
Tekst z katalogu - Krzysztof Szymoniak

Oto  JESTEM...
(kilka zdań o fotomontażach Doroty Jeśmontowicz-Pawlickiej)
Był grudzień 2008 roku. W dużej Galerii  gnieźnieńskiego MOK (Miejski Ośrodek Kultury) otwarto retrospektywną wystawę prac fotograficznych Doroty Jeśmontowicz-Pawlickiej, wśród których na pewno wyróżniały się kolorowe fotomontaże. Dominantą figuratywną tych prac była twarz lub cała postać Autorki, wpisywana w bardzo różne konteksty tematyczne i estetyczne czegoś na kształt neopiktorializmu. Oglądając te prace wtedy, użyłem określenia „autotematyzm”. Użyłem go w pełni świadomie, ponieważ obrazy fotograficzne Doroty Jeśmontowicz-Pawlickiej, jakie Autorka zaprezentowała w Galerii MOK, są niedwuznacznie literackiej proweniencji. One nie tyle pokazują, co opowiadają, a wzięte razem, ułożone w dające się wyróżnić cykle (np. „jasne-optymistyczne” i „mroczne-pesymistyczne”), budują narrację, która nie ukrywa się pod konceptualnym hermetyzmem.

Kilka dni później, kontemplując te prace w ciszy pustej Galerii, zanotowałem kilka zdań, które nadal, czyli po pięciu latach, nie tracą jak sądzę nic ze swojej aktualności. A zatem: Oczywiście ów autotematyzm nie ma zapewne większego znaczenia dla osób, które oglądając te prace, napawają się przede wszystkim ich klimatem i urodą, skoro w dodatku wiedzą, że wyszły one spod ręki osoby zawodowo uprawiającej fotografię, a w życiu równoległym – fotografię artystyczną. Być może dla przeciętnego, ale uważnego odbiorcy istotniejsze są kwestie związane z przesłaniem tych prac. Jeżeli nawet nie jest ono zwerbalizowane w dołączonym do wystawowego folderu artystycznym manifeście Doroty Jeśmontowicz-Pawlickiej, to ono i tak istnieje. Dzieje się tak dlatego, że Autorka tych prac nie ukrywa swoich emocji, a nie ukrywa ich, ponieważ własny wizerunek, zbliżenie własnej twarzy łączy z materią fotomontażu bez udawania, że interesuje ją tylko czysta „ładność”, czyli wyłącznie estetyczny wymiar kadru. Ona z pełną świadomością dobiera kolory, motywy roślinne i zwierzęce, motywy architektoniczne oraz siłę żywiołów nie po to, żeby było ładnie, ale żeby te obrazy niosły wyraźny komunikat, np. „jestem przerażona upływem czasu rozkładającego moje ciało”, „jestem zakochana i szczęśliwa”, „jestem refleksyjna, ale nie depresyjnie”, „kocham życie”, „lubię być damą w eleganckim wnętrzu” itd., itp. Zapytajmy więc: z jakim to przesłaniem mamy do czynienia w przypadku fotomontaży D. J-P., jeżeli sama Autorka nie podsuwa nam pomysłu jego rekonstrukcję? Moim zdaniem to przesłanie można by zamknąć w dwóch krótkich zdaniach: „Moja dusza rozsadza kruche ramy mojego ciała oraz ciasne ramy mojego życia” i – „Jestem kobietą zanurzoną w smudze cienia”. Ciekawą sprawą jest, że między mrocznym gotykiem wielu prac a pastelowym pop-artem nowego nurtu tej twórczości mieszczą się jeszcze odwołania do symbolizmu i narracji fantasy, co może nam wiele powiedzieć o niebanalnych skłonnościach estetycznych Autorki i – niewątpliwie bogatym, żeby nie powiedzieć skomplikowanym – jej życiu duchowym.

Dzisiaj, to znaczy pięć lat po tamtym zdarzeniu, dostajemy od Doroty Jeśmontowicz-Pawlickiej wystawę raczej kameralną, poddaną ostrej selekcji, ale i świadomie zawężoną tematycznie wyłącznie do cyfrowych fotomontaży. W tym zestawie tylko połowa prac należy do zestawu pokazanego niegdyś w Gnieźnie, a reszta to obrazy, których nikt wcześniej nie oglądał na świadomie zorganizowanych i oficjalnych prezentacjach. Co ważne – wszystkie one należą już do przeszłości. Autorka tych obrazów twierdzi, że tworzyła je w okresie duchowej i artystycznej lewitacji, w euforycznym nastroju wyprawy w nieznane, gdy przygoda z fotografią inscenizowaną była dla niej zbawczą odskocznią od szarej codzienności zapełnionej mnóstwem banalnych obowiązków (także zawodowych), od których, jak widomo, nie ma ucieczki. Ponieważ tamten stan fascynacji oraz radości czerpanej z kreowania bytów wizualnych minął bezpowrotnie, a życie – można dodać – przywołało Autorkę do stanu zdroworozsądkowego realizmu oraz emocjonalnej stabilizacji, prezentowany w Wągrowcu cykl ona sama uważa za skończony i zamknięty. Tym bardziej więc warto mu się przyjrzeć, by na przykład odnotować jego urodę uwikłaną w bogactwo treści. Zamykająca wystawę praca (zmultiplikowana Autorka na długiej kanapie, ukryta za kurtyną własnych dłoni) niech będzie rodzajem bezgłośnego zamknięcia, wyczerpania, prostego gestu separacji od rzeczy i spraw, które już nie powrócą.

Na koniec chciałbym spojrzeć jeszcze tylko na jej autoportret zatytułowany „Mrok”. Klasyczny w temacie, ale nowatorski, jak mniemam, w obrębie formy – mamy tu i mroczny gotyk, i dojmujący symbolizm. W tym obrazie Dorota Jeśmontowicz-Pawlicka mówi otwartym tekstem. Oto kobieta już pogodzona z faktem, że przemijanie jest nieuniknione. Tyle tylko, że ona ciągle jeszcze nie wyraża zgodny na mentalną „ohydę starości”, przynajmniej w obrębie własnej, rozjaśnionej duszą żywej materii. Mówi więc do nas: patrzcie, tak starzeje się moje ciało, tak mnie ubywa, tak obracam się w proch, z którego powstałam, tak zagarnia mnie mrok, przedsionek otchłani. A ratunek? Chyba tylko w zbawieniu duszy. Gdzie więc podziała się dusza na tym obrazie? Spójrzcie w oczy, które wyrażają wszystko, spójrzcie na twarz, w której nie ma już gry z konwencją, nie ma pastelowego udawania, że to mnie jeszcze nie dotyczy. Te oczy i ta skupiona twarz są rodzajem komunikatu wysłanego w świata. Składa się na ten komunikat jedno tylko słowo – WIEM!

Autorka tego komunikatu nie jest na szczęście osobą depresyjnie (oraz/lub perwersyjnie) zakochaną w śmierci i rozpadzie. Ona uwielbia życie i próbuje się z nim układać na wszelkie możliwe sposoby (co świetnie oddaje pogodny, nieco refleksyjny cykl „kanapowy”, ale przy tym jest uczciwa – nie udaje bohatera sławnej powieści „Portret Doriana Graya”, który przemijanie oddał swojemu portretowi, dla siebie zachowując okrutną, wieczną młodość. Autorka „Mroku” przemija naprawdę, ale jakże pięknie i zajmująco – np. dzielnie pracując we własnym (odziedziczonym po dziadku i ojcu zakładzie fotograficznym) wychowując córkę, trzymając w domu dwa szalone psy i uprawiając ogród – przy okazji opowiadając nam o tym przemijaniu swoimi obrazami. Oto jestem...
Krzysztof  Szymoniak


Oto Jestem...

http://mdkwagrowiec.pl/component/content/article/1400.html?start=1&eprivacy=1










Gege